Od paru ładnych lat regularnie bywam na imprezach muzycznych
wszelakiej maści. Ogromnych festiwalach, jak i małych kameralnych koncertach
klubowych. Oczekiwania, jakie stawiamy wobec międzynarodowego festiwalu są
zgoła odmiennie niż wobec koncertu krajowego wykonawcy w miejscowym klubie, ale
niezmiennie oczekujemy prawdziwości i pełnego zaangażowania od artystów. Męskie
Granie to impreza absolutnie unikatowa. Impreza przełamująca wszelkie kanony i
rozbijająca w pył sztuczne mury stawiane przez próby hermetycznego podziału na
gatunki. Radość ze wspólnego muzykowania wręcz bije ze sceny, na której mają
miejsce rzeczy absolutnie niespodziewane.
Od pierwszej edycji imprezy mocno kibicowałem Męskiemu
Graniu, jednak w 2010 roku nie udało mi się pojawić na żadnym koncercie.
Pierwszy raz udało się w 2011 roku na koncercie otwierającym trasę - w
Żywcu, kilka tygodni później koncert w Krakowie. Podczas tegorocznej edycji
przeżyłem niezapomniane chwile na pierwszym koncercie w Krakowie i uważnie
śledziłem na ekranie telewizora koncert finałowy z Żywca.
Wielu nie jest sobie w stanie nawet wyobrazić niebanalnych
kolaboracji scenicznych, jakie mają miejsce podczas Koncertów. Weźmy Michała
Urbaniaka i OSTRa. Światowej klasy jazzman, współtwórca kompozycji Milesa
Davisa. Co ma wspólnego z szanowanym w swoim środowisku raperem i producentem
muzyki, która wywodzi się z ulicy ? Na pierwszy rzut oka absolutnie nic. Na
scenach Męskiego Grania okazuje się, że absolutnie wszystko. Muzyka jest jedna.
Fuzja rapu i czystego klasycznego jazzu daje piorunujący efekt. Panowie
prywatnie są bliskimi przyjaciółmi, o czym często wspominają w wywiadach i darzą
się ogromnym szacunkiem i sympatią. OSTR schodząc ze sceny w Żywcu nie krył
wzruszenia i miał problem z wypowiedzeniem kilku zdań do mikrofonu, mówiąc
tylko, że grając z Panem Michałem spełnia swoje marzenia. Panowie nazywają
się duchowym Ojcem i Synem, a ze sceny emanuje radość z dawania publiczności
tego, co dla nich najważniejsze. Przez 4 edycje na scenach Męskiego Grania
pojawiły się dziesiątki kolaboracji, które nie miałyby prawa zaistnieć w żadnym
innym miejscu. Cała ekipa Męskiego Grania sprawia wrażenie jednej wielkiej kolorowej
rodziny, której członkami są czołowi artyści polskiej sceny wielu pokoleń. Wszyscy są równi, ciepło wyrażają się o innych, bez względu na rodzaj muzyki, jaką
uprawiają. Uśmiechy na twarzach, przyjacielskie gesty i uściski, świadczą o prawdziwej radości, jaką daje im udział w Imprezie tworzącej historię. I o to chodzi.
Warto wspomnieć o kapitalnej organizacji całego przedsięwzięcia.
Na scenie nie ma miejsca na choćby 3 minutowe opóźnienia. Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Czasem na ogromnych kilkudziesięciotysięcznych
festiwalach zdarzają się dość pokaźne obsuwy. Ale nie na Męskim Graniu. Brawo!
Trasa działa pod patronatem radiowej Trójki, a koncerty prowadzi z ogromnym
zaangażowaniem i pasją redaktor Stelmach. Całość przebiega niesamowicie
płynnie, a wszystko dopięte jest na ostatni guzik.
Z całego serca dziękuję wszystkim ludziom, którzy są
odpowiedzialni za organizację tego niesamowitego wydarzenia. W czasie mojej
przygody z Męskim Graniem niejednokrotnie łza zakręciła się w oku na widok tego, co miało miejsce na
scenie. OSTR z urodzinowymi kwiatami dla Nosowskiej, Urbaniak w koszulce
Brzydki Zły i Szczery, zbijający „żółwia” z Adamem. To tylko kilka z
koncertowych wspomnień, które na zawsze pozostaną w pamięci. Oby Męskie Granie
pisało historię polskiej muzyki przez długie, długie lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz