We wszelakich wyrazach kultury, w tym w filmach, szukam przede wszystkim emocji i bogatej plastyczności obrazu. Zdecydowanie więcej czasu spędzam w małych studyjnych kinach, niż w wielkich salach multipleksów. Szczerzę mówiąc w kinie wolę martwić się i rozmyślać, niż dobrze się bawić, zajadając przekąskami. Czasem jednak potrzebuję odskoczni od kina festiwalowego i chcę się po prostu dobrze bawić.
Kiedy na pierwszym teaserze Strażników zobaczyłem szopa, gadającego głosem Bradley’a Coopera, z trzykrotnie większą od niego wyrzutnią rakiet, kumplującego z drzewopodobnym wcieleniem Vin Diesela, wiedziałem, że będzie to pozycja obowiązkowa. Nie spodziewałem się wiele. Spodziewałem się czystej, infantylnej, nieskażonej wątkiem emocjonalno - moralnym komiksowej sieczki. Absolutnie nie mówię tego w negatywnym kontekście. Miałem nadzieję, że tak jak przy Avengers nie będzie chwili na nudę, a po wyjściu z sali, poszukam szczęki pod nogami izastanowię się ile milionów dolarów i ile pracy najlepszych speców od efektów specjalnych pochłonęło całe przedsięwzięcie.
Otóż nie… Strażnicy Galaktyki przerośli moje wszelkie oczekiwania.
Komiksowa historia jest prosta i nie zmusza widza do wysiłku, aby skojarzyć fakty. Nasz główny bohater - Peter Quill (Chris Pratt), a właściwie jeden z pięciu głównych bohaterów, jako dziecko, w słuchawkach walkmana, przeżywa śmierć matki, po czym nagle zostaje zabrany przez latający obiekt kosmiczny. Chwile potem na ekranie widzimy nieogolonego Quilla, galaktycznego złodziejaszka, kradnącego w rytm hitów lat 80’ z walkmana artefakt z opuszczonego zakątka galaktyki. Artefakt okazuje się mieć ogromną moc, o której nie wszyscy mają pojęcie, i staje się najbardziej pożądanym narzędziem w galaktyce. Nie chcę zdradzać nic więcej, dodam tylko, że po serii przebiegających w tempie błyskawicy zdarzeń, bójek i starć charakterów kompletuje się zespół naszych Strażników.
Mamy więc, Star-Lorda - Quilla, zielonoskórą Gamorę (Zoe Saldana), pół-głupiego osiłka Draxa (Dave Bautista), wybuchowego gryzonia Rocketa (Bradley Cooper) i jego osobistego ochroniarza - drzewoluda Groota (Vin Diesel). Główne postaci są po prostu świetne. Komiksowe, mocno przerysowane, niby dość oklepane i w pewnym sensie przewidywalne. Z drugiej strony, po chwili zastanowienia, okazuje się, że każdy z nich uosabia cechy i zachowania, które doskonale zna każdy z nas, i których niejednokrotnie chcielibyśmy się pozbyć. Każdy z nas ma w sobie coś z szalonego gryzonia, którego nikt nie traktuje poważnie. Porywczość i egoizm Draxa nieomal prowadzi do klęski naszej drużyny, a dysponujący trzema słowami Groot, okazuje się sercem drużyny i jednym z najjaśniejszych charakterów w historii amerykańskich superprodukcji. Właściwie nasi Strażnicy Galaktykinie są superbohaterami, dopiero się nimi stają, a ich supermocą okaże się przyjaźń. Film nie ma takich gwiazd, jakimi mogli pochwalić się Avengers. Oprócz Vin Diesela i Coopera podkładających głosy animowanym charakterom, mamy jeszcze Glenn Close i Benicio Del Toro w drugoplanowych rolach. Mimo to, postaci zostały napisane i zagrane świetnie, utrzymując komiksową konwencje.
Strażnicy galaktyki przede wszystkim bawią. Momentami wydaje się, że całość potraktowana jest pół-serio i miejscami na próżno szukać pompatyczności i wszechobecnego zadęcia, charakterystycznego dla marvelowskich filmów o superbohaterach. Dialogi są sprytnie skrojone, żarty cięte, akcja wartka, a efekty specjalne na najwyższym poziomie. Strażnicy w pewnych momentach naprawdę chwytają za serce i czarują pięknymi kadrami. Całość okraszona jest przebojami lat 80’, przeplatającymi się z mocno brzmiącymi orkiestrami scen bitewnych. Przez cały film nie ma chwili na nudę, wszystko zamyka się w toczącą się błyskawicznym tempie całość, a odetchnąć będziecie mogli dopiero po wyjściu z kina.
Moim zdaniem warto. Naprawdę warto zobaczyć Strażników galaktyki na wielkim ekranie. Film nie wymaga od widza wiele, a w zamian oferuje świetnie przygotowaną rozrywkę najwyższym poziomie i kilka naprawdę ładnych scen. Całość jest świetnie wyważona i nie męczy, ani przez moment. Dobra zabawa na najwyższym poziomie i niekontrolowane wybuchy śmiechu gwarantowane, a duet Rocket - Groot pozostanie na długo w pamięci wielomilionowej publiczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz