poniedziałek, 19 sierpnia 2013

thenational/troublewillfindme2013



Niektóre albumy przykuwają moją uwagę i na długo zapadają w pamięć, dzięki świetnej warstwie muzycznej i lirycznej. Inna grupa to albumy nie do końca rewolucyjne, lecz wracam do nich z czystego sentymentu. Budzą wspomnienia, wyzwalają emocje. Nowy album The National przewrotnie kwalifikuje się do obu grup.

Gentlemani z Cincinnati na nowy album kazali nam czekać 3 lata. Po, w moim odczuciu, jak najbardziej udanym High Violet, dostajemy kolejny album, którego nie mógłby nagrać nikt inny. Otwierające płytę I Should Live In Salt od razu, leniwie wylewając się z głośnika pokazuje, że mamy do czynienia ze starym dobrym brzemieniem, które znamy od lat. Kolejne kompozycje potwierdzają, że styl grupy zbytnio nie ewoluował. I dobrze! Minimalistyczna warstwa muzyczna, delikatnie zaciągające gitary, charakterystyczny zachrypnięty wokal Matta, który przyzwyczaił fanów do świetnych tekstów. Kupuję.

Wśród 13 kapitalnych kompozycji na próżno szukać radiowych hitów. Cały materiał jest bardzo stonowany i utrzymany w podobnym klimacie. W sam raz na ciepłe letnie noce. Kilka utworów mocno zapadło mi w pamięć już przy pierwszym przesłuchaniu. Rytmiczne i koncertowe Sea of Love z chwytliwym refrenem wybrzmiewa w uszach długo po przesłuchaniu, a rzewne I Need My Girl przyprawiło mnie o dreszcze. Od dawna prosty utwór, oparty na kilku gitarowych akordach nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Przepiękny, prawdziwy utwór o tęsknocie i potrzebie bliskości. Zdecydowanie numer jeden z całego materiału.


Wszystkie utwory tworzą spójną całość i dają ogromną przyjemność słuchania. Muzycznie bardzo przyzwoicie, bez fajerwerków. Lirycznie jak zwykle kapitalnie. Berninger absolutnie mnie przekonuje. Pozycja obowiązkowa.

Tak, nienawidzę Was wszystkich, którzy byliście na openerze. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz