niedziela, 1 września 2013

męskiegranie

Od paru ładnych lat regularnie bywam na imprezach muzycznych wszelakiej maści. Ogromnych festiwalach, jak i małych kameralnych koncertach klubowych. Oczekiwania, jakie stawiamy wobec międzynarodowego festiwalu są zgoła odmiennie niż wobec koncertu krajowego wykonawcy w miejscowym klubie, ale niezmiennie oczekujemy prawdziwości i pełnego zaangażowania od artystów. Męskie Granie to impreza absolutnie unikatowa. Impreza przełamująca wszelkie kanony i rozbijająca w pył sztuczne mury stawiane przez próby hermetycznego podziału na gatunki. Radość ze wspólnego muzykowania wręcz bije ze sceny, na której mają miejsce rzeczy absolutnie niespodziewane.



Od pierwszej edycji imprezy mocno kibicowałem Męskiemu Graniu, jednak w 2010 roku nie udało mi się pojawić na żadnym koncercie. Pierwszy raz udało się w 2011 roku na koncercie otwierającym trasę - w Żywcu, kilka tygodni później koncert w Krakowie. Podczas tegorocznej edycji przeżyłem niezapomniane chwile na pierwszym koncercie w Krakowie i uważnie śledziłem na ekranie telewizora koncert finałowy z Żywca.

Wielu nie jest sobie w stanie nawet wyobrazić niebanalnych kolaboracji scenicznych, jakie mają miejsce podczas Koncertów. Weźmy Michała Urbaniaka i OSTRa. Światowej klasy jazzman, współtwórca kompozycji Milesa Davisa. Co ma wspólnego z szanowanym w swoim środowisku raperem i producentem muzyki, która wywodzi się z ulicy ? Na pierwszy rzut oka absolutnie nic. Na scenach Męskiego Grania okazuje się, że absolutnie wszystko. Muzyka jest jedna. Fuzja rapu i czystego klasycznego jazzu daje piorunujący efekt. Panowie prywatnie są bliskimi przyjaciółmi, o czym często wspominają w wywiadach i darzą się ogromnym szacunkiem i sympatią. OSTR schodząc ze sceny w Żywcu nie krył wzruszenia i miał problem z wypowiedzeniem kilku zdań do mikrofonu, mówiąc tylko, że grając z Panem Michałem spełnia swoje marzenia. Panowie nazywają się duchowym Ojcem i Synem, a ze sceny emanuje radość z dawania publiczności tego, co dla nich najważniejsze. Przez 4 edycje na scenach Męskiego Grania pojawiły się dziesiątki kolaboracji, które nie miałyby prawa zaistnieć w żadnym innym miejscu. Cała ekipa Męskiego Grania sprawia wrażenie jednej wielkiej kolorowej rodziny, której członkami są czołowi artyści polskiej sceny wielu pokoleń. Wszyscy są równi, ciepło wyrażają się o innych, bez względu na rodzaj muzyki, jaką uprawiają. Uśmiechy na twarzach, przyjacielskie gesty i uściski, świadczą o prawdziwej radości, jaką daje im udział w Imprezie tworzącej historię. I o to chodzi. 

Warto wspomnieć o kapitalnej organizacji całego przedsięwzięcia. Na scenie nie ma miejsca na choćby 3 minutowe opóźnienia. Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Czasem na ogromnych kilkudziesięciotysięcznych festiwalach zdarzają się dość pokaźne obsuwy. Ale nie na Męskim Graniu. Brawo! Trasa działa pod patronatem radiowej Trójki, a koncerty prowadzi z ogromnym zaangażowaniem i pasją redaktor Stelmach. Całość przebiega niesamowicie płynnie, a wszystko dopięte jest na ostatni guzik.

Z całego serca dziękuję wszystkim ludziom, którzy są odpowiedzialni za organizację tego niesamowitego wydarzenia. W czasie mojej przygody z Męskim Graniem niejednokrotnie łza zakręciła  się w oku na widok tego, co miało miejsce na scenie. OSTR z urodzinowymi kwiatami dla Nosowskiej, Urbaniak w koszulce Brzydki Zły i Szczery, zbijający „żółwia” z Adamem. To tylko kilka z koncertowych wspomnień, które na zawsze pozostaną w pamięci. Oby Męskie Granie pisało historię polskiej muzyki przez długie, długie lata.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz